piątek, 19 kwietnia 2013

Kazbegi


Tam gdzie Prometeusz i te sprawy...

Kazbegi



Udaliśmy się do stóp Kazbeka, tam gdzie przykuty został Prometeusz... Wysoki Kaukaz - wielkie wow. I znowu gościnność... I trochę polityki.

Już trochę jesteśmy w podróży, trochę w Gruzji, ale jeszcze nie widzieliśmy tzw. wysokiego Kaukazu - jedziemy na północ, - i gdy tylko trochę oddalamy się od Tibilisi - nasze nosy przyklejają się do szyb i nie moga oderwać - urwuste, pokryte śniegiem szczyty - im dalej tym wyższe, w nie wtulone małe wioski, droga coraz gorsza, coraz więcej przepaści zamiast pobocza.. Z nami sami miejscowi - podróżowanie poza sezonem, jak wszystko ma wady i zalety...





Pierwsze w Kazbegi (w rzeczywistości miasteczko nazywa się inaczej - Stepancminda, ale tak, ze względu na bliskość szczytu mówią nawet miejscowi) patrzymy z zadartymi głowami na niezwykle malowniczy szczyt - tu właśnie przykuli bogowie Prometeusza, miejsce, gdzie cierpiał można zobaczyć wspinając się wysoko, ponad lodowiec. Gdy jechaliśmy była idealna pogoda, teraz chmury raz zasłaniają, raz pokazują szczyt. Kazbek, pięciotysięcznik, Lodowa Góra, wygasły wulkan, slynny z wielu lodowców, ze znajdujących się bardzo wysoko źródel wód termalych (nie, niestety nie będziemy się wspinać - już za zimno, za dużo śniegu, może kiedyś latem..), góra dość trudna, dość stroma, trudniejsza od najwyższego w Kaukazie Elbrusa, kilka lat temu zginęło tu ddwóch Polaków. 

Na małym ryneczku, przystanku marszrutek otaczają nas "naganiacze", właściciele hotelików - dochodzi niemal do awantur o nas, najpierw ostro trzymają się cen, gdy nie reagujemy, zaczynają wszyscy lawinowo ceny opuszczać i kłócić się, kto był pierwszy. Nie ma o tej porze roku zbyt wielu turystów, stanowimy niezwykle łakomy kąsek. Idziemy do kobiety, płaacmy po jakieś kilkanaście złotych na osobę - drogo, niedrogo - jestesmy w czymś w rodzajyu kurartyu, miejscu megaturystycznym, jednym z najpopularnieszych w Gruzji, więc do przeżycia. Kobietam mieszka w domu, ma wspaniałe warunki, właściwie za taki wypas wiele nie płacimy... Częstuję kawą, ciastem... Są tu też młodzi Australijczycy, przyjechali do Europy i w Kaukaz na kilka miesiecy. Opowiadają o straszliwie drogim Azerbejdżanie, wypytują o Polskę, bo niedługo tam się wybierają. I mówią o najpiękniejszym ich zdaniem miejscy w Gruzji - Mestii... Ile zajmuje nam zmiana planów? Kilka sekund? Minut?

Ale na razie jesteśmy tu i nie tracimy czasu - wspinamy się w stronę klasztory, pięknego na tle masywu Kazbeka - jutro planujemy iść wyżej. Idziemy przez wioski, spotykamy starszego Niemca, stromo, genialne wiodoki. Widokówkowe miejsce. 














Śpimy w wielkich wygodnych łóżkach. Rano budzi nas deszcz - nie wściekamy się, nie jest źle, postanawiamy wypocząć, wylenić się, wyspać, wyleżeć. Czasem w podróży potrzebna jest zła pogoda, albo jakaś lekka choroba, żeby odpocząc. Odkrywamy, jak jesteśmy zmęczeni. Niemal jesteśmy wdzieczni chmurom, że przykryły niebo nad Kazbegi. 

Spacerujemy trochę po wyglądającym jak wymarłe miesteczku, po ulicach szwędają się tylko psy. Wracamy, spimy, a po południu opadają mgły, i wyruiszamy na spacer.  Nie pójdziemy wysoko w góry, bo ślisko, mokro, więc postanawiamy iść 12 kilometrów w stronę rosyjskiej granicy. Na tej drodze wydarzeł się kilka lat temu słynny incydent z Kaczyńskim. Niedaleko stąd do Czeczenii, a na zachód mamy Osetię Południową, kontrolowaną obecnie przez Rosję... Takie nagromadzenie nieszczęść, konfliktów, paskudnej polityki. I tak pięknie, gdy podnoszą się chmury, odsłaniając góry. - Te granice to nic, nie jesteśmy Rosjanami, Gruzinami, Czeczeńcami, jesteśmy ludźmi tych gór - powie nam jeden z miejscowych. Tylko, czy wszyscy tak myślą?

Idzimy krętą drogą, podziwiamy cudne widoki. Wspaniale się idzie, i gdy tak sobie dumamy, nagle woła nas mężczyzna, brodaty, caly w paterkach, długie czarne włosy, jakby przed chwilą z Czeczenii uciekł. - Chodźcie, chodźcie szybko - woła nas czystym rosyjskim. Nie ma mowy o odmowie,  bierze nas za ręce, ciągnie. Kilkadziesiąt metrów od drogi, na łące, siedzi kilknastu mężczyzn. - Patrzycie, gości wypatrzyłem i przyprowadziłem - cieszy się mężczyzna. - Siadajcie - zaprasza. Mężczyźni siedzą na reklamówkach, gazetach. Na środku kilka butelek wódki, ryba, sery, chleb. - Częstujcie sie - zapraszają. 
Wracają z pracy, budują zaporę na rosyjskiej granicy. Wszyscy razem - od inżynierów do robotników, od nastolatków, pomocników, po 60-latków. Po pracy, jak zawsze lubią usiąść razem i napić się. - A dziś się goście trafili - cieszą się.Jemy rybę, ser. Zaczynają się toasty. Dlugie, rzewne, i za Polskę, i za Gruzję, za zamordowanego prezydenta, za pokój na świecie, pokój na Kaukazie, z tych, co wspinają się po górach, co giną. Tym razem toasty wznoszonę są nie winem, ale wódkę, więc staramy się zwiolnic tempo, choć przecież za tyle spraw trzeba wypić... Ryba jest tlusta, przypłątał się wielki pies, który je resztki. Zaczyna się rozmowa o Rosji, o problemach - Nasz świat był od Wladywostoku do Odessy, a teraz... - nie pierwszy raz to słyszymy w Gruzji. Dziwnie mówią co ludzie, inaczej niż czytamy w gazetach, w książkach. I co dziwne mówią tak wszyscy niemal spotkani, mówią przy wódce, mówią w czasie rozmów w marszrutkach... Że dawniej ich świat był wielki, była praca, mogli podróżować. Teraz są zamknięci w maleńskiej Gruzji. Teraz nie pojadą już za chlebem w wielki świat, do Moskwy. - Po co komu ta wojna? - narzekają. - Kto jej tu chce? Mówią, że nic przeciw Rosji nie mają - Tu za granicą są ludzie tacy jak my, też z gór, dlaczego mamy ich nie szanować, nie cenić? Oni jak my wiedzą, co oznacza wiatra z północy, a co z południa, jaka będzie pogoda, kiedy zaczną topnieć sniegi,kiedy w góry iść nie wolno.. Co nas tu polityka interesuje... Więc po co te wojny? Nikt nie rozumie, że my wolimy Rosję, od Muzułamanów. A trzeciej opcji nie ma... Myśmy setki lat razem żyli, w pokoju, a Muzułmanie nas mordowali. Zawsze. I jak z Rosją pokoju nie będzie, przyjdą tamci... 
I takie dyskusje i kolejne toasty. - Zawieziemy was na rosyjską granicę - proponują. Wsiadamy do busa, wszyscy pijani, kierowca też. Jedziemy krętymi drogi, śpiewy, kolejne toasty.  I w GRuzji jest tak, że co kawalek jest kapliczka, albo krzyż i przy każdej się zatrzymujemy. Każdy wyciąga kieliszek -a gdzieś się pogubiły, więc robią na szybko z plastikowych butelek, takie "tulipny" i pod każdym krzyżem, kapliczką pijemy. Krzywimy się, za dużo tej wódki - Pod krzyżem nie wypijecie - nieudawanie gorszą się, więc pijemy. Trzeba się przeżegnać i wypić. Trzy razy. A potem następna kapliczka. 
Zaraz przy samej granicy buduje się wielki kościół, z dumą pokazują go nam nasi towarzysze (Ciekawe, ile trzeba wypić pod kościołem - boimy się myśleć). Góry coraz wyższe, coraz piękniej. - Tam widać szczyty Czeczenii, a tam Rosja - pokazują. A potem odwiozą nas do Kazbegi. Podziękują, że byliśmy ich gośćmi....Dadzą czekoladę, uściskamy się, ucalujemy. - Wracajcie jeszcze do nas. Latem najlepiej, na Kazbeka pójdziemy...











Pogoda ciągle mieszkaa, choć jest taki dzień, akurat nasz tu ostatni, że calego Kazbeka wspaniale widać. Rozmawiamy z Australijczykami - jak mantrę powtarzaą - Jedźcie do Mestii! Mestia jest na zachód, wcale nie tak daleko, ale nie przejedziemy przez Osetię, więc trzeba się cofnąć do Tiblilisi... Potem można kawałek pociągiem - zobaczymy jak się mają gruzińskie koleje - i znów w góry. Mamy plan.

I jeszcze troche focisk:








































1 komentarz:

uczi pisze...

Chyba sobie też wzniosę jakiś toast za Wasze zdrowie.