poniedziałek, 17 maja 2010

knıga cz 5

Kıedy to sıe dzıalo... szczeslıwı czasu nıe mıerza.. no... 2003-2004... jakos tak
pozdrowıenıa z coraz cıeplejszego Bodrum

SZKOCJA cd

JAK MIKE ODNALAZL NAS W SUPERMARKECIE


Zwiedzamy średniowieczne miasto. Z widokiem na fortece, na gazowym palniki podgrzewamy puszkę fasolki – najtańsze, co można zjeść w Wielkiej Brytanii. Liczymy pieniądze – nie jest dobrze, właściwie bardzo źle, a może nawet tragicznie. Jesteśmy prawie bez kasy, stop marny, do Francji daleko – zreszta i tak już chyba nie zdążymy na winobranie… Jedziemy już przecież kilka tygodni… No, ale jak tu nie zwiedzać po drodze, jak mogliśmy się zatrzymac się w tych wszytkich wspaniałych miejscach? Idziemy do sklepu, nasza „stawka żywieniowa” spada do funta dziennie. Kombinujemy, szukamy przecen. Ze znajomym irlandzkim akcentem, zaczepia mnie starszy mężczyzna. – Are you working? – pyta. - Marcin, patrz, jaki idiota, z plecakami, brudni a ten myśli, że ja tu pracuje. Marcin odrywa się od półki z przecenionymi tuńczykami – Gdzie jest? Co dokładnie powiedział? Idziemy za gościem. – Chciałem tylko spytać, czy gdzieś pracujecie - wyjaśnia. Przedstawia się. Ma farmę, szuka ludzi, praca od zaraz. – Pod sklepem stoi zabłocona terenówka, jak się zadecydujecie, przyjdźcie. Jest terenówka. Wsiadamy. Mike pyta czy lubimy Czechów. Bo kiedyś bili mu się Ukraińcy z Czechami, więc nie chce więcej narodowych waśni. Dlaczego nas zaczepił? Bo „jego” Czesi, gdy przyjeżdżają do pracy, wyglądają jak my, placki i zawsze wyglądają, jakby ostatnią noc spędzili w krzakach.

Mówi o warunkach pracy, zarobkach, pyta czy mamy pieniądze, jeśli nie, da nam zaliczkę. Zastrzega, że do miejsca pracy jest kawał drogi. – Bo to w Szkocji, aż pod Glasgow…

Wracamy w okolice miejsca, skąd rozpoczęliśmy nasza podróż po Szkocji. Mała wioska niedaleko miasteczka Girvan. Widok na Alsa Craig, wyspę wyglądająca jakby jakiś olbrzym rzucił z nieba, wprost w morze, skalny sześcian.
W samym miasteczku nie ma nic ciekawego, ale okolica cudna. Niedaleko Girvanu jest „jaskinia ludożerców”. Nikt z miejscowych nawet nie śmie zbliżyć się do tego miejsca, nawet przewodnik po Szkocji informuje, że według miejscowych, w tym miejscu starszy. W jaskini w XVIII wieku żyli ludożercy. Żyli tam wiele lat, porywali z wiosek dzieci, rodziny. Ponoć w jaskini ciagle jeszcze można znaleźć ludzkie kości. Pytamy raz miejscowego o jaskinie. Blednie. – Raz tam byłem i nigdy nie zapomnę. Nawet starch o tym mówić...
Po ponad miesiącu pod gołym niebem śpimy w łóżku, w wielkiej przyczepie kempingowej. Czesi nie mogą uwierzyć, że Mike przywiózł nas z marketu. Stawiają uczciwie sprawę – pracują tu od lat, każdy sezon, cenią sobie pracę, nie chcą nowych. Nic do nas nie mają, ale Mike nie raz odgrażał się, że ściągnie sobie Polaków zamiast nich. Czy my nie jesteśmy tymi właśnie Polakami? Czy nie ściągniemy następnych? Czy nie odbierzemy im pracy?
Ciężko im uwierzyć w naszą historie, że jedziemy autostopme z Irlandii, że naprawdę Mike zaczepił nas w sklepie. W końcu zdobywamy ich zaufanie. Stawiają wino, pytają czy nie potrzebujemy pożyczyć pieniędzy, opowiadają o pracy, o szefach, o wiosce.

Dziad nie jest farmerem, ale pośrednikiem. Dostarcza pracowników farmerowi, dba, aby mieli gdzie mieszkać, dowozi ich do pracy. Mieszkamy w przyzwoicie urządzonych przyczepach kempingowych, płacimy tylko za prąd i gaz. Po 10 funtów na tydzień. Każdy zadowolony, i farmer, i robotnicy, to nie pośrednik krwiopijaca. Płaci regularnie, co tydzień, nie oszukuje, godzin jest sporo, więc zarobki całkiem przyzwoite, choć za godzinę otrzymujemy mniej niż minimum i nie mamy płaconych nadgodzin, nie ma co narzekać.

Mike jest Irlandczykiem, od kilku lat żyje z Hrabiną - tak nazywają kobietę dziada Czesi. Hrabina, Szkotka, kiedyś pracowała dla Mika. O ile dziad da się lubić, z Hrabiną każdy drze koty. Hrabina wrzeszczy nad zbyt głośna muzykę wieczorami, konfiskuje gitarę, której dźwięk ją denerwował, ciągłe pokazuje, że choć jak i my mieszka w przyczepie, że choć jeszcze niedawno przebierała ziemniaki, teraz ona tu rządzi. Dziad często wyjeżdża i wtedy zdani jesteśmy na łaskę i niełaskę Hrabiny.

Konflikt Czechów z Mike polega na tym, że Czesi czasem czują się obrażeni. Złościli się, gdy przyjeżdżali i Mike pokazywał im przyczepy – To jest elektryczny czajnik, wiecie jak to obsługiwać? – Co on myśli, że my w Czechach czajników nie mamy? – denerwowali się. Raz Hrabina powiedziała dziewczynie, że nie umie zamiatać i Czesi obrazili się. Spakowali się i poszli do miasta na autobus. Mike gonił ich, prosił, żeby wracali. Czasem Mike dokuczy Czechowi, że nie zna angielskiego. Dziś przesadził. Powiedział Czechowi, który go nie zrozumiał, że jest głupi. Strajk. Wszyscy siedzą z założonym rękami i bardzo obrażonymi minami. Mike wola do pracy. Nie. Nie i już. - Nie będziesz mówił, że ktoś jest głupi, sam jesteś głupi. Nie będziemy dla ciebie więcej pracować. Ktoś nie zna angielskiego, to głupi? A ty znasz czeski?

Mike denerwuje się, trzęsą mu się ręce, ciężko oddycha. Robi nam się żal starszego człowieka, ale trwamy solidarnie z Czechami. To nasz pierwszy dzień pracy, nie wiemy jak się zachować. - Przepraszam, nie bierzcie mnie poważnie, ja tak czasem sobie mówię, jak małpa. – Mike naśladuje małpę, próbuje rozładować sytuację. Czesi śmiertelnie poważni. Mike przeprasza, prosi, błaga, obiecuje poprawę. – No dobra, ale ostatni raz. Idziemy do pracy.

Język w Szkocji to problem. Nawet ci, co latami uczyli się angielskiego czasem nic nie rozumieją. Szkoci tak mówią, że nie bywa, że rozumieją ich nawet Anglicy. Szkoci często nie rozumieją sami siebie. Nie raz byliśmy świadkami, jak nie mogli zrozumiec się sąsiedzi z sąsiednich wiosek. Szkoci bowiem pochodzą nie tylko od Celtów, ale i od Piktów, ziemie te odwiedzali Wikingowie, echa jezyków starych ludów wciąż pobrzmiewają w akcencie, wciąż zachowały się stare używane przez Celtów, czy Piktów słówka. Inaczej mówią Szkoci z południa, inaczej inaczej Północy, inaczej inaczej gór, inaczej inaczej wielkich miast. Nic dziwnego, że ciężko połapać się w tym językowmy galimatiasie. Długo zajmie, zanim zaczniemy rozumieć bez problemów Szkotów, a jeszcz dłużej, zanim zaczniemy mówić tak, aby oni rozumiali nas.

To najnudniejsza praca, jaka można sobie wyobrazić. Taśma, wybieranie ziemniaków. Szczęściarza są na polu, jeżdżą maszyną. W wielkim ziemniaczanym kombajnie tez jest tasma, też przebiera się ziemniaki, wyrzuca kamienie, grudy ziemi, ale choć na świeżym powietrzu. W nocy śnią nam się ziemniaki, domu z ziemniaków, łóżka z ziemniaków, cały świat ziemniaczany. Kilkanaście godzin dziennie na nogach. Rozmawiamy, słuchamy muzyki, śpiewamy, rozmyślamy… Przemyślałam całe swoje życie i nie mam już o czym myśleć. Czas wydaje się stać, wskazówki zagarka nie poruszają się. Ożywaja tylko wtedy, gdy jest przerwa…

Czesi są z Orawy. Wielu studentów, reszta to byli górnicy. Większość mężczyzn, choć Milosz przyjechał z żona, jest tez Jarka, która jest z młodszym o ładnych parę lat partneram i synem. Wielu Czechów zarabia pieniądze na bilet do Nowej Zelandii. Ten daleki kraj właśnie zniósł wizy dla Czechów. Wieczorami godzinami rozmawiają o antypodach, o znajomych, którzy już tam są, zachwyceni krajem, możliwościami. O nowlezandzkich cudach. Zaczynymy marzyć o Nowej Zelandii. Kiedyś na pewno…

Dobrze nam się żyje z Czechami.

Harry jest pół Polakiem, przyjechał z żoną. Oboje w Czachach bez pracy, odkładaja pieniądze po prstu na życie. Drobny, ciemne włosy, czarne oczy. Harry jest spokojny, choć gdy wypije robi się „nerwowy”. Raz, jeszcze Czechach były Harrego urodzimy, przyszli gości, była wódka. Żona Harego włączyła serial. – W moje urodziny serial? Harry wyrzucił telewizor przez okno. Kiedyś, późno w nocy pijemy piwo z Hardym. Czech słucha na cały regulator swojego ukochanego Black Sabath. Z pokrywek i noże robi sobie perkusję. Wpada Hrabina. – Co za wrzaski? Harry krzyczy po czesku. – Będę robił, co chcę, będę wrzeszczał, ile chcę! Przetłumaczcie to tej k… - Hrabina słowa na k… świetnie rozumie. Wyrywa wtyczkę z prądu, zabiera magnetofon. Harry blednie. - Widzicie, co zrobiła? Wyłączyła Blach Sabath! Tak zbrodnia nie może ujść na sucho. W stronę Hrabiny lecą puszki z piwem. Kobieta ucieka, chowa się do swojej przyczepy, Harry biegnie, łomocze z drzwi. – Zabiję! – krzyczy.

Harry kupuje prezent ojcu – najdroższą whisky w sklepie. Pięknie zapakowana, z rocznikiem. Impreza, kończy się alkohol. - Harry, daj flaszę, oddamy ci pieniądze – nalegają Czesi. - Zgłupieliście? To dla ojca! - Za chwilę butelka ląduje na stole. Hary kupował kilka razy prezent kilka razy.

W każdy piątek po wypłacie wszyscy jedziemy do pubu. Zbiera się cała wieś. Szkockim pubom daleko do atmosfery pubów irlandzkich, Szkoci sa smutniejsi, poważniejsi, ale te małe, wiejskie mają swój niepowtarzalny urok. Czesi śpiewają swoje piosenki, Szkoci swoje. Długowłosy Radim choć nie zna angielskiego, gdy śpiewa Betalsów, czy Dylana nikt nie zgadłby że to cudzoziemiec. Śpiewa z nim cały pub, nagradzają rzęsiste oklaski. Kolejka dla Czechów, kolejka dla gospodarzy! Każdy we wsi wie, kim jesteśmy, nielegalnymi, w pubie jest nawet miejscowy policjant. Ludzie mówią, że wiedzą, jaka ciężka praca, że cieszą się, że tu jesteśmy. – Bo kto by to robił?
DREAM TEAM
Robi się zimno, a my nie mamy ciepłych ciuchów. Znajdujemy w szafie stara, skajową kurtkę. Model sprzedawany kiedyś na ruskich rynkach, damska, zawiązywana w pasie. Ciut za mała, ale będzie do pracy, wystarczy poczyścić z pajęczyn. Marcin zyskuje ksywe Eminem. Hrabina wiezie nas busem z pracy. – Marcin skąd masz ta kurtkę? – pyta poważnym i mocno zaniepokojonym głosem. Marcin myśli – czepi się, że w takiej szmacie chodzę do pracy, że idiotycznie wyglądam, że brudna i podarta… Kiedyś Dziad już narzekał, że chłopaki chodzą nieogoleni do pracy. - Farma czy biuro, każdą pracę trzeba szanować… Marcin duka, że znalazł w szafie. Hrabina dosadnie – To moja zimowa kurtka! Czesi schylają głowy, dusza się ze śmiechu. Marcin obiecuje natychmiastowy zwrot, ale Hrabina okazuje łaskę – Możesz sobie w niej chodzić, ale żebyś czasem nie zabrał jej do Polski, masz wyczyścić i odłożyć na miejsce. I postaraj się nie poniszczyć!
Wyjechali studenci, wyjechała żona Harrego, kończy się sezon, jest coraz mniej roboty, Czesi wyjeżdżają jeden po drugich. Zarobili już swoje, umówili się na następny sezon. W końcu zostajemy tylko my i Harry. I dla nas trzech roboty jest aż za dużo, tak dużo, że nie dajemy rady, musielibyście spędzić za taśmą całą dobę. Dziad szuka więc po wsi chętnych, idzie mu opornie, nikomu nie chce przebierać się ziemniaków. Przychodzi pracować Krimosz (po czesku kryminalista, tak nazwał go Harry) i Zagórka (od czeskiej aktorki), szkockie niebieskie ptaki, cali w tatuażach, wiecznie spóźnieni. Raz wieziemy do domu worek ziemniaków. Krimosz chce wynieść z samochodu, komiecznie pada pod ciężarem.

Staruszka, ledwo na nogach, przyjeżdża na farmę z kobietą w średnim wieku. – Patrz Marcin jak miło, mama panią do pracy przyprowadziła. A to pani przyprowadziła mamę. Marcin ciągłe w kurtce Hrabiny, Harry czasem z piwem przy pracy, raz złapał go nawet sam właściciel farmy. – Piwa się człowiek napić nie może – denerwuje się Harry.

To był nasz dream team.

Hrabina nie chce nam wypłacić ostatniej wypłaty. Twierdzi, że nie posprzątaliśmy karawanu, że tylko pijemy. Otwiera lodówke, pokazuje puste butelki. – Proszę! – mówi z satysfakcją. Umówiliśmy się z Mikiem, że po zakończeniu pracy zostaniemy dzień dłużej. Nie ma go i nie stanie w naszej obronie. A Hrabina twierdzi, że najlepiej jak wyjedziemy natychmiast. Daje w końcu wypłatę – No, już was nie ma!

Śpimy na plaży, jak za dawnych czasów. Harry burzy się, jak to na plaży? No dobra mogę spać, ale budzik musze mieć. I kładziemy się na plaży a obok wielki budzik Harrego.

Budzik dzwoni o szóstej, tak, żeby Harry zdążył na autobus do Londynu, skąd pojedzie do Czech. My ciągle nie wiemy, gdzie się udać. W ciągu chwili, równocześnie, podejmujemy decyzję, która chyba zapadła w każdym z nas już dawno temu - Irlandia!

4 komentarze:

Dorotka pisze...

mam nadzieję że nie macie już ziemniaczanych snów ....
;))

uczi pisze...

A czemu z Bodrum? :)

Dorotka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Dorotka pisze...

bo tam nie pada i ludzie nie rdzewieją...........