czwartek, 15 stycznia 2009

Nie zamarzlismy :)

Jestesmy we Wladywostoku - udalo sie :) przejachalismy cala trase Transsyberyjskiej - nie zamarzlismy i nie zapilismy sie w pociagu (ktory niektore zachodnie przewodniki nazywaja "vodka train")... no i mamy mase "blogowych zaleglosci" - w syberyjskich mrozach paluchy zamarzaly na klawiaturze... ;) Naprawde!

Spimy u Olega z HC - w pieknej, starej, drewnianej jeszcze kamienicy, ktora ma ponad 150 lat. Oleg ma male mieszkanko, studio wlasciwie, ale nie przeszkadza mu to w przyjmowaniu gosci - teraz Oleg poszedl na trening do bractwa rycerskiego - no i zostawil nam komputer do dyspozcyji :)

Ostatnia noc w Moskwie - u naszych HC gospodarzy, Natalii i Dimitria - male przytulne mieszkanko, w wielkim moskiewskim blokowisku - do pozna ogladamy zdjecia - Tasmania, Indie... nasi gospodarze sporo zjezdzili, Natalia uczy sie czeskiego, chce studiowac w Czechach, wieczorem probujemy likieru o wdziecznej nazwie "Che Guevara" - nasi gospodarze otrzymali go od Czechow, ktorych goscili kilka miesiecy temu. Czesi jechali dookola swiata stara Skoda...

Nasz pociag stoi juz na jaroslawskim dworcu w Moskwie, nasze miejsce przy kiblu (jedno z ostatnich) juz czeka. Dla tych, ktorzy nie wiedza jak wyglada ruski pociag (klasa plackartna): w wagonie spi kiladziesiat osob, 2 pietrowe lozka w boksie i naprzeciw - 1 w korytarzu, w kazdym przedziale prowadnica, z ktora watro dobrze trzymac, nigdy nie otwierajace sie okna - co nas akurat cieszy, na koncu wagonu palarnia - tu bedziermy marznac i ogladac lodowe kwiaty na szybach :)

Ja rodila w Sibirii

Jest nas troje - ciekawe, kto jako czwarty bedzie spal z nami w boksie? Wyobrazamy sobie wielkiego Buriata lub co najmniej nie stroniacego od wodki Rosjanina... Jest Nadia spod Krasnojarska - drobniutenka, mila. Wraca od braci, ktorzy pracuja w Moskwie. - Nie podobalo mi sie - przyznaje. - Nie ma jak moja Syberia, jak moj Krasnojarski Kraj. Ja rodila w Sibirii - podkresla z duma. Opowiada o tajdze, o czystych syberyjskich rzekach, o wielkich mrozach... Nadia mowi, zeby nikomu nie ufac, szczegolnie milicjantom, ktorych Rosjanie nazywaja "musor" - a musor to smiec... Rosjanka zaprasza nas kiedys do siebie. - Na pewno wam sie spodoba - podkresla. - A jak ze mna bedziecie, nic wam sie nie stanie. A stac sie ponoc moze, Nadia opowiada o pijackich awanturach, ktore koncza sie riezaniem nozami, o morderstwach. - Na moich oczach mojego brata pocieli nozem - wspomina. - U nas ludzie niespokojne, jak popija roznie bywa...

W drugi dzien Nadia czestuje nas ryba. - Wujek specjlanie do Wolgogradu po rybe jezdzil - zachwala. - Dla ojca wioze, ale poczestuje i was. Ryba jest suszona, trzaba ja wypatroszyc, potem kawalkami odrywac mieso i koniecznie zapijac piwem. Ma mocno slony smak, intensywny zapach surowej ryby. Na drugi dzien Nadia znowu wyciaga rybe. Tym razem ryba pachnie jeszcze mocniej, bardziej "rybio". Juz wypatrosozna, juz mamy zabierac sie za jedzenie, gdy Nadia krzywi sie, wachamy, sprawdzamy, ryba jest zepsuta... Jej zapach roznosi sie po calym wagonie, jadacy z nami Chinczycy wygladaja - co sie dzieje, co tak smierdzi...

W trzeci dzien na stacji, gdzie w wielki mroz wyskakujemy kupic piwo, Nadie zaczepia Mogamet z Dagestanu. - Dawaj, poznakomisja - zaczyna. Przychodzi wieczorem, coraz bardziej klei sie do dziewczyny. Rosjanka narzeka, ze Magomet za bardzi sie przymila, ale do pozniej wychodzi z nim do palarni. - A potem, jak Magomet poszedl przyszedl jeszcze Sasza z czwartego waganu - opowiada rano Nadia. Tak wyglada zycie milosne w Transsybie....

Nadia wysiada dobe wczesniej od nas - my jedziemy 5 dob, ona 4. Tu, w pociagu nikt nie pyta - ile godzin, nawet, ile kilometrow jedziesz -tu pyta sie, ile jedziesz dob... W przewodniku pisze, ze po koleji transsyberyjskiej, kazda nastepna podroz koleja bedzie juz tylko marna przejazdzka... Z Wladywostoku do Moskwy jest ponad 9 tys kilmetrow. 8 dob, 9 stref czasowych. Wzdluz torow stoja male tabliczki, na ktorych napisana jest odleglosc od Moskwy - 1876 km, 2789 km, 5627... Czytamy, jak budowano kolej, zajelo to tylko kilikanascie lat - jednorazowo pracowalo nawet po 90 tys ludzi - glownie zeslancow, zolnierzy. W ciezkim klimacie, w nieprzyjaznej czlowiekowi tajdze, w bagnach, wiecznej zmarzlinie, walczac z wielkim rzekami, skalami...

Nadia nie moze sie doczekac Krasnojarska - Potem piec godzin autobusem przez tajge i juz jestem w domu. Choc szkoda mi sie z wami rozstawac... - wyznaje. - W Kitaj jedziecie... A czy wy tam jakich ruskich spotkacie? - troska sie. 

Bedzie aparthaid

Kitaj to po rosyjsku Chiny - pociag jest pelen Kitajcow, Rosjanie, choc mowia ze to dobrzy ludzie, narzekaja, ze tylu ich pracuje w Rosji. Nasz pociag jedzie docelowo do Czity, skad juz tylko rzut beretem do chinskiej granicy, wiec nasz wagon pelen jest skosnookich. Mili, spokojni, w lodowatej palarni trzymaja worki z miesem, jajkami. Milicjant z milym usmiechem podchodzi do nas, pyta, czy nie mamy skarg... Dziwne pytanie- nie, nie mamy. Potem widzimy jak nasi rosysjcy wspolpasazerowie wypelniaja jakies kartki, dopytujemy o co chodzi - zadanie, aby kitajcy jezdzili w osobnych wagonach - tlumacza nam. A wiec szykuje sie w Rosji apartheid...

Na miejsce Nadii wsiada mloda Chinka. Rozmawiamy z Kitajcami, pytamy o slowka, o ceny w Chinach. Ciekawe, czy wiedza, o czym mysla Rosjanie...

Wysiadamy na wiekszych stacjach - kupujemy piwo, zupki chinskie, czasem u babuszek kartofle, pierogi. Zimno, choc cieplej niz sie spodziewalismy. W Krasnojarsku jest tylko -7 - w tym samym czasie dostajemy smsa z Polski - u nas -30... Ucieklismy przed mrozami na Syberie. Ale nocami bywa zimno, patrzymy przez okno na malutenkie wioski, na drewniane chalupinki, z kominow idzie dym, w okanch pali sie swiatlo. Jak zyja ludzie, tysiace kilometrow od tego, co nazywamy cywilizacja? Jak widza swiat - musi byc dla nich wielkimi, bezludnymi przestrzeniami... O tym, ze gdzies tam istnieje inny swiat przypominaja im chyba tylko przejezdzajace przez ich wioski pociagi... I biel - biale przestrzenie, biale, brzozy, biale zamarzniete cedry, biale skute lodem potezne syberyskie rzeki. Tylko te domki kolorowe - niebieskie, zielone, z pieknie rzezbionymi okiennicami...

Nie ma jak ojciec Adam (pozdrawiamy i dziekujemy za "pomoc")

Ulan-Ude, juz ciemno, bardzo zimno. Jest z -30, ciezko oddychac, grabieja nam rece, zamarzaja stopy. Odszczekujemy wszystko co mowilismy po drodze - ze tu wcale nie tak zimno... Idziemy do Domu Polskiego, w ktorym ma miescic sie schronisko - tak pisze w przewodniku, tak informuje strona internetowa polskiej wspolnoty "Nadzieja" w Ulan-Ude (i tak zapewnia Agnieszka, ktora spedzila tam kilka dni wiele lat temu). Otwiera nam mloda Polka. - Nie ma tu zadnego schroniska, teraz ja tu mieszkam - mowi. Przyjechala tu kilka miesiecy temu uczyc polskiego. Zastanawia sie, co z nami robic, po chwili zaprasza nas na herbate. Mieszkanie jest wielkie, odnowione, niestety nie mozemy skorzystac z internetu, a tym bardziej tu przenocowac. Dziewczyna nie wie za bardzo co robic, dzwoni do jakiejs pani prezes, ktora tez chyba nie ma pomyslu, do jakiegos ksiedza. Zapewnia, ze jest jeszcze ojciec Adam, ktory ponoc ma jakies miejsca noclegowe. Dlugo nie moze sie dodzwonic, w koncu ojciec Adam odbiera. Nic z tego - Jest juz za pozno - tlumaczy ksiadz. Szkoda... Moze gdyby pociag jechal szybciej, choc nie wiadomo - bo moze doba (taka, w ktorej przemarznieci ludzie, ktorzy przyjechali kilka tysiecy kilometrow prosza chocby o miejsce na podlodze) ojca Adama dzieli sie na za pozno i za wczesnie?

Nie mamy juz za bardzo czego szukac w polskim domu, jednyne co nam moga poradzic Polacy to hotel w centrum miasta, gdzie doba kosztuje 15 euro. Wychodzimy na mroz, znow uczymy sie na nowo oddychac w zimnie, jedziemy do hotelu. W tramwaju starszy Buriat zagaduje nas, pyta, gdzie idziemy, prowadzi pod sam hotel. Mowi - A Jaruzelskiego juz zamkneli? Ponoc chca zamknac, pierwsze on ich scigal, a teraz oni jego - smieje sie.

"Zloty kolos" jest nie tylko koszmarnie drogi ale i dosc oblesny, etazowa sledzi kazdy krok, w pokoju duszno, gdy otworzyc okno bucha mroz, pokoj zachodzi biala para, jak wtedy, gdy otworzy sie lodowke. Na korytarzu rozowa farba olejna, za pryszanic trzeba dodatkowo zaplacac ok. euro (nie kapiemy sie). Przyrzeczenie na dzis - nie prosmy juz o pomoc polskich ksiezy.... Wspominamy naszych moskiewskich gospodarzy, ktorzy nam, obcym ludziom dali klucz do mieszkania...

Ranek w Ulan-Ude - bardzo zimno, ludzie w futrzanych czapach, walonkach, szerokie pokryte lodem i sniegiem ulice, rozklekotane, ogory-autobusy, para ktora idzie z ust wydaje sie byc mleczno-biala. Mamy syberyska zime. Na dworcu rozmwiamy z milicjantami - smieja sie - a w Polsce gazu juz nie macie? Kurek zakrecony! Buriaci zalamuja rece, gdy dowiaduja sie, ile placilismy za hotel - trzeba bylo na dworzec przyjsc sie przespac - smieja sie. - Pewnie, ze pozwolilibysmy. 

Bajkal...

Bierzemy marszrutke do najblizszej miejscowosci nad Bajkalem - Mysowej. Po to tu wysiedlismy - zobaczyc Bajkal, najstarsze i najglebsze jezioro swiata. Widzielismy go wczesniej z pociagu - tory czasami biegna samym brzegiem - jeszcze nie zamarzniety, niebieski, otoczony bialymi gorami, tam gdzie woda przy brzegu zamarznieta - lod tworzy najdziwniejsze formy... Nie moglismy oderwac sie od okna. Robilismy zdjecia z wagonu kupe (gdzie w cenie zapewnione jest czyste okno ;)) Wiec jedziemy nad Bajkal - kierowca po zamarznietej drodze jedzie setka - ale prowadzi pewnie, jedziemy przez tajge, mijamy wioski. W koncu Mysowa. Przysnelismy - zapominam rekawiczek - Buriat wola - Towarzyszko, zapomnieliscie, to wasze!

Jest o wiele cieplej - tez mroz, ale w porownaniu z Ulan-Ude - upal! Nasze "temperaturowe" wymagania spadaja z dnia na dzien - juz - 10 cieszy nas, a zero - to marzenie. Swieci slonce - Mysowaja to miasto (miejscowi bardzo obrazaja sie, gdy powiemu dierewnia) - ale staja tu drewniane, kolorowe syberyskie domy, kilka ulic, malenkie sklepiki, i najwazniejszy budynek w miescie - stacja kolejowa, tez drewniana, malowana na niebiesko. Pytamy pierwszego czlowieka - gdzie Bajkal? Gdzie mozna sie tanio napic herbaty? Gdzie mozemy znalezc tani nocleg? Mezczyzna dzowni do znajomej - Idzicie do zoltego budynku - pokazuje. - Tam znajdziecie bar, taniej tam niz w hotelu. W barze tanio nie jest, ale... mozna placic za godziny, wiec zamiast calej doby placimy za kilka godzin - i spanie z glowy. W dodatku pani z baru policzy nam za dwie, a nie trzy osoby... 

Kupujemy bilety do Wladywostoku i od razu nad Bajkal - spacerujemy po zamarznietym przy brzegu jeziorze. Cudo. Lodowe kry, niebieska woda... Warto bylo. 

Spimy w chlodnym, ale calkiem milym pokoiku. Rano spacerujemy po Mysowej, "podgladamy" budzaca sie ze snu wioske (miasto!) - ludzie w futrach, kupuja chleb, buriaci w wielkich czapach sprzedaja ryby, jezdza samochody - stare kamazy wioza zaopatrzenie, dzieci ida do szkoly, starsza pani karmi grubego, puchatego kota. Na dworcu spotykamy Wolodie, ktorego wczoraj widzielismy w Ulan-Ude. Wolodia to tramp - jezdzi po Rosji elektriczkami, pokazuje zdjecia w Kamczatki, ze stepow poludnia Syberii.

I znowu w pociagu...

Przed nami 4 doby do Wladywostoku - tym razem zamiast miejsca przy kiblu - miejsce kolo prowodnicy. W boksie z nami jedzie Maksim - kirgiski inzynier, pracujacy w Rosji. Opowiada o Kirgizji - o polowaniach z sokolami, koniach, szczytach Tien-Szanu, czystych jeziorach... Tyle jest na swiecie miejsc do zobaczenia... chyba zycia nie starczy... Kirgiz czesto pyta - Kak oddyhajecie, towarisi? 

Oj, odpoczywamy, choc czasem tego odpoczynku mamy dosc... W kolej czlowiek moze robic to wszytsko na co nie ma normlanie czasu. Mozna bezkarnie i bezwstydnie spac pol dnia, mozna lezec i gapic sie w okno, czytac, sluchac muzyki, po prostu nic nie robic. Nic sie nie musi, nic nie trzeba, nikt sie nie spieszy... Budzimy sie rano, co dzien sloneczna pogoda, snieg blyszczy w sloncu, wioski, niekonczace sie przetrzenie miedzy nimi, tajga, gory, zamarzniete rzeki. Czasem jedziemy wiele kilometrow, wkolo nic i nagle pojawiaja sie slady - kto tedy szedl, dokad? 

Nasz GPS pokazuje ze jestesmy nawet 1000 m n.p.m. - jedziemy wzdluz mongolskiej granicy - stacje coraz rzadziej, na dworze musi byc bardzo zimno - zastanawiamy sie - a jakby nas wyrzucili na tym pustkowiu, w ten mroz z pociagu... 

Mija godzina za godzina, dzien za dniem, kilometr za kilometrem... W Czicie wsiada "imprezowe" towarzystwo, ostatnia noc w pociagu - na poczatek zapraszaja Marcina. - Napij sie, pokazemy ci jak sie pije w Rosji, Marcin bez zmruzenia oka wypija szklanke stwierdzaja - Ty nie jestes Polakiem... Musisz byc Ukraincem. Tak. Ukrainskim szpiegiem. Na pewno. - A noze mieli do kolan - opowiada potem Marcin. - Ale do koland odkad? - dopytujemy Marcina. - Jak dokad? Od dupy! - denerwuje sie nasz kolega. A co robimy? Podrozujemy. A po co? A dlaczego w zimie? A to niemozliwe, w dodatku w zimie, jakis musicie miec cel. 

Impreza w pociagu na calego, "algasze" (biedacy, z tymi algaszami musicie sie meczyc tyle dni, w takim pociagu, co z tego za przyjemnosc - wspolczuje nam mloda Rosjanka) "poluja" na kobiety - jakie z nas kraswawice, przychodza co chwila do naszego boksu, nie chca sie odczepic. Marcin spi - dzis zly, ostatnia noc w pociagu, a na stacji nie bylo piwa... Jak biedyczyna zasnie?

Na koncu swiata

Wladywostok - cieplej, choc palce tez grabieja, choc oddech zamarza, w porownaniu z Ulan-Ude - cieplutko. Trzeba znalezc miejsce do spania - idziemy na internet - pierwsza osoba z HC - dzis ma urodziny, druga proba - jest, mamy nocleg, Oleg chetnie nas przenocuje, nie jest ani za wczesnie ani za pozno ;)

Morze Japonskie zamarzniete, w malych przereblach lowia ryby. - Nie biora - skarzy sie jeden z mezczyzn - Dzis cieplo - dodaje. - Przez ostatnie dwa dni tak wialo, ze nie dalo sie na ulice wyjsc. Spacerujemy po morzu. Po plazy idzie kobieta w stroju kapielowym, nurkuje w przerebli - obserwujemy kapiele klubo morsow, od tego widoku robi sie nam zimno. Spacerujemy po miescie, Siergiej pokazuje nam niedrogie miejsce do zjedzenia, siada z nami, opowiada o swoich podrozach - jako mechanik na okretach zwiedzil prawie caly swiat. Najbardziej podbala mu sie Brazylia - opowiada o szczesliwych, wiecznie usmiechnietych ludziach. Idziemy do portu, ogladamy okrety wojenne. Wieczorem przyjezdza po nas Oleg. Jedziemy do jego mieszkanka. Oleg zwiedzil pol Azji, pokazuje nam na mapie najciekawsze jego zdaniem miejsca w Chinach, opiowiada, jak latwo jezdzi sie po Kraju Srodka autostopem. W jego malym mieszkanku kiedys spalo az 10 osob - smieje sie - pomiescili sie :) Oleg jest w bractwie rycerskim, uczy sie esperanto, duzo podrozuje. Czestuje nas chrupkami z morskiej trawy.

I wlasnie pora wracac do Olega :)  

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

No Aga... relacja się rozrasta! Gratuluję!
Aura sprzyja, jak widać... tak swoją drogą - zastanawiam się jak mogli tam wytrzymać nasi zesłańcy. Bez butów, kurtek hi-tech itp.

Anyway, proszę pamiętać by wlewać w Marcinka przynajmniej dwa litry piwa wieczorem - po dwóch litrach Marcinek staje się znośny ;) Zaniechanie tej czynności grozi utratą gwarancji na Marcinkowy dobry humor ;)

Pozdrawiam, osobny

Elcia pisze...

No nie ma to jak pomoc życzliwych rodaków, miłosierny ten ojczulek!!
Dobrze ze szaleńcy dajecie rade w tych temperaturach, z drugiej strony tubylcy też z pewnościa nie mają kurtek hi-tech i jakoś żyją.

Pilnuj Skarbus bloga bo mam mega radoche gdy śledze wasze relacje:)no i moge spać spokojne, że jesteście w komplecie bez uszczerbku na zdrowiu.
Dobrze że jest z wami człowiek o "głebokim gardle" będa was uważać za swoich, zreszta trzeba sie jakoś grzać!!
Pozdrawiam całą hardą trójce.

uczi pisze...

Co do tych noży to mam nadzieję że nie jedziecie przez Pakistan :(