poniedziałek, 26 stycznia 2009

Nowy Rok po raz drugi :)

Xian, 29 dzien

Dzis jest chinski Nowy Rok - wkraczamy w rok Byka... A my wpadlismy w petle czasowa - naprawde! - wszystkie obliczenia, kalendarze, zegary itd wskazuja, ze jestesmy w podrozy od 28 dni - ale jest to zupenie niemozliwe! Jestemy pewni, ze jedziemy juz od wielu miesiecy - tyle sie dzieje, tyle miejsc, ludzi... Cos tu musi byc nie tak!

I znowu mamy blogowe zaleglosci - tym razem nie mamy usprawiedliwienia... no, dobra, jest ciagle zimno, inetrnetu malo, poza tym jak wytlumaczyc po chinsku, ze szukamy kafejki, skoro ciagle nie radzimy sobie z zamawianiem zarcia (zamiast wspanialych kurczakow dostajemy kurze dupki)?



Wyjezdzamy z Rosji... ma byc cieplo i tanio
Ostatni (tak przynjamniej chcemy) dzien w Rosji - rano pozegnanie z Olegiem, wszyscy lekko niewyspani po wczorajszej dlugiej rozmowie przy flaszce Bialego Niedzwiedzia (czy jakos tak miala na imie ta wodka) - jedziemy do Ussuryska powolna elektriczka, dlugo trasa wiedzie brzegiem morza, eletryczka wlecze sie niemilosciernie, wedruja sprzedawcy rozmaitych dobr, podstarzala hippiska gra na gitarze i spiewa teskne piosenki, byloby fajnie - tylko zimno, zamarznaja nam palce, w dodatku juz w Ussuryjsku dowiadujemy sie, ze przyjechalismy za pozno - granica jest juz zamknieta. Robi sie ciemno, zimno, szukamy w rodzinnym miescie Janka z Czterach Pancernych (Czterech Tankistow i Sobake znaja swietnie w Rosji, niestety Jankowi nie postawiono tu pomnika :) miejsca do spanie - kapa, po dlugich wedrowkach trafiamy do najtanszego hotelu w miescie, o wdziecznej nazwie Robotnica, ktory dla nas i tak jest koszmarnie drogi.... A wiec nie zobaczymy dzis jeszcze dymiacych mich z tanim chinskim zarciem, o ktorych tak marzy Marcin.

Rano zmywamy sie wczesnie - zeby znowu nie zamkneli nam granicy, a poza tym pani w hotelu troche krzywila sie, ze cudzoziemcy i pytala, czy na pewno rano opuscimy "Robotnice". Z Ussuryjska jedziemy do najblizej miejscowosci przy chinskiej granicy - Przygranicznego - jak to milo na pytanie, gdzie jest Kitaj uslyszec odpowiedz "Tam" .... Ale nie moze byc latwo. Pociag, ktory przejzdza granice - drogi, wedrujemy na dworzec autobusowy - autobusy jeszcze drozsze, probujemy isc na stopa - miejscowi odradzaja - Teraz kryzys, malo ludzi jezdzi w Kitaj, ruch coraz mniejszy, granica pusta - faktycznie, w strone granicy nie jada samochody, pewnie probowlibysmy szczescia, gdyby nie przenikliwe zimno...

A wiec pociag - patrzymy na handlarzy z gigantycznymi torbami pelnymi ciuchow - a wiec tu zaczynaja swoja podroz te wszystkie chinskie rzeczy, ktore pewnego dnia trafia na polskie bazary, jestesmy tu chyba jedynimi turystami - pociag prawie pusty, odprawa na graniocy blyskawiczna.... Zegnamy Rosje...

O Rosji - podsumowania slow kilka:

Podrozowanie zima po Rosji - na pewno wielka przygoda, pozwala zobaczyc i doswiadczyc wiele - ale... to bardzo droga zabawa - jestesmy zdani tylko na hotele (namiot oczywiscie odpada, a nie zawsze znajdzie sie goscinny czlowiek z HC) - a te w Rosji sa koszmarnie drogie. Kraj ten w ogole nie nalezy do tanich, poza przejazdami (przy takich temperaturach nawet nie myslelismy o autostopie - zapewne zamarzlibysmy zanim zaczelisbysmu lapac), alkoholem (ale tylko w sklepie - a barze piwo kosztuje co najmniej 5 zlotych) i papierosami wszystko jest drozsze nie w Polsce. Rosjanie tez narzekaja na ceny, ktore rosno tu ponoc w zastraszajacym tempie. Ale, tak przynajmniej wynika z rozmow z Rosjanami - rosna tez zarobki, ktore sa rowne, albo nawet wyzsze, placa w Polsce.

Rosyjska, a szczegolnie syberyjska zima dala nam sie mocno we znaki - przenikliwy mroz sprawia, ze czasem czlowiek ma dosc zwiedzania, ogladania, marzy tylko aby usiasc przy cieplej herbacie...

Oczywiscie zima na Syberii jest piekna - warto marznac chocby dla widoku marznacego Bajkalu - wiec na pewno nie zalujemy, ze wybralismy podroz przez Rosje zima - choc nie raz klelismy na ceny i zimno, na te cale masy ciuchow ktore wciaz musimy na sobie nosic...


Dymiace misy Kitaju
Pociag jedzie przez bezludna "ziemie niczyja" - gory, las, tylko co jakis czas wieze straznicze. Przekraczamy granice dwoch imperiow, dwoch olbrzymich panstw, tak roznych od siebie, choc pod pewnymi wzgledami tak podobnych...


Jestesmy w Chinach - blyskawiczna, mila odpawa, ktora ponoc jeszcze kilka lat temu byla droga przez meke, i nasze pierwsze chinskie miasteczko - graniczne, a wiec jest tu sporo Rosjan, a wiec niektorzy Chinczycy mowia troche po rosyjsku - zostalo nam sporo rubli, banki nie przyjmuja rosyjskiej waluty, ale pracownik jednego z nich, wychodzi i prowadzi nas do malego sklepiku, gdzie po calkiem przyzwoitym kursie, choc calkiem nielegalnie, wymieniamy ruble na juany. I nasze pierwsze dymiace misy - jeszcze nie takie jak powinny byc, jesli chodzi o smak, ale dokladnie takie, jakie sobie wymarzylismy, jesli chodzi o rozmiar.



Jest czysciej niz w Rosji, jak na razie nie czujemy egzotyki - nie udaje nam sie kupic biletu na pociag, znajdujemy nocleg w hotelu, gdzie glownymi klintami sa Rosjanie. W hotelu, po rosyjsku, wielke reklamy klinik pieknosci, operacji plastycznych, lekarzy, marketow... Wszytskiego tego, czego moga tu szukac Rosjanie. Wieczorem trafiamy do malej resteuracyjki - ktora jest jednoczesnie domem wlascicieli - na gorze spia dzieci, gdy czekamy na jedzenie, dziewczyna myje wlosy, potem rodzina schodzi sie na wspolny posilek - jedzenie super, tanio - i nawet udaje nam sie zamowic, to, co mniej wiecej chcemy... (nie wiemy ze to szczescie nie powtorzy sie przez kilka nastepnych dni). Rano znowu nici z biletow - jedziemy autobusem - oblodzona droga, sniezyca, nasz kierowca niechetnie sciaga noge z pedalu gazu, wyprzedza wszytsko co sie da, po drodzie mijamy klika kolizji, ale docieramy calo i zdrowo do Harbinu - stolicy Mandzurii (ktora to kraine Chinczyce nazywaja krajem Czarnego Smoka).

Lodowy swiat Harbinu

Jak zapewnia przewodnik - zimna artktyczna zima, to w stolicy Mandzurii szczyt sezonu - Chinczycy z poludnia przyjezdzaja tu ponoc zobaczyc snieg i zakosztowac zimy, a przewiani lodowatym wichrem nie wysciubiaja wiecej nosa poza Zwrotnik. Harbin slynie takze z Festiwalu Rzezb Lodowych - zima mozna podziwiac tu lodowe miasta, zwierzeta, ludzi - wszystko wspaniala podswietlone... Nietestety, nie bylo nas stac na wstep na festiwal, poza tym zapewne zamarzlibysmy - ale za to Harbin pelen jest lodowych rzezb, ktore wydaja sie stac w calym miescie.

Wjezdzamy wieczorem do wspaniale oswietlonego (tylu neonow, podswietlen nie widzielismy chyba jeszcze nigdy), nowoczesnego miasta. Jest oczywiscie przenikliwie zimno i slisko - kto wpadl na wspanialy pomysl stosowania zamiast starego dobrego betonu - sliskich plytek? Ciekawe ile osob lamie tu nogi, rece i karki? Po miescie nie da sie chodzic, a wedrowka z plecakami to zupelna masakra. Tak balansujac usilujemy znalezc kafejke interentowa, aby skontaktowac sie z naszymi hostemi z HC, niestety, Chinczycy zupelnie nie maja pojecia o co nam chodzi... Babuszki oferuja nam nocleg, choc ponoc nie majac licencji na przyjmowanie cudzoziemncow... W kocu trafiamy, po skomplikowanych targach, wzmacianych opuszczaniem hotelu, do przydworcowej "noclegowni". Dosc obskurnie, ale cieplo... Jutro, bedzie lepiej. Moze uda nam sie nawet zamoic cos jedalnego - a nie jak w pierwszej knajpie w Harbinie twarde miesa przypominajaca kurze dupki (kelnerka na pytanie co to jest pokazala dol brzucha....). Nic nie pomaga mini-slownik, chinskie znaczki przerysowane (ponoc przepisane) przez Marcina...

Rano udaje nam sie dodzownic do Ediego z HC. Zanim Eddi przyjdzie nas odebrac mily Chinczyk, mowiacy przyzowicie po angielsku pomaga nam, kupuje bilet - zastanawiamy sie, czy to naciagacz, czy czegos bedzie chcial (jak dzien wczesniej mezczyzna, ktory za pokazanie bankomatu zazadal 5 euro) - okazuje sie, ze Chinczyk nie chce zupelnie nic, chcial pocwiczyc angielski, porozmawiac z cudzoziemncami.


Stawiamy, ze Eddy to zachodni nauczyciel angielskiego, wypatrujemy bialej twarzy, o tymczasem przychodzi mlody, sympatyczny Chinczyk. Eddy prowadzi nas do domu, czestuje chinskim jedzeniem - szkoda, ze my nie potrafimy zamowic takich rzeczy... Eddy mieszka w malym mieszkanku, urzadzanym calkiem podobnie to polskich domow. Poznajemy jego rodzicow - ktorzy niestety mowia tylko po chinsku. Eddy za to swietnie wlada angieskim, uczy zreszta tego jezyka, byl w USA, niedawano dostal wize do Nowej Zelandii - i o wyprawie do tego kraju teraz mysli. Eddy robi nam mini-kulinarny-slowniczek. Smieje sie, gdy pokazujemy chinskie znaczki przerysowane z przewodnika, ktore mialy oznaczac "Jestem wegeterianinem" - Tu jest napisane jestem mnichem - smieje sie nasz gospodarz.


Spacerujemy z Eddym po miescie, ogladamy stara dzielnice Harbnu, miejsce, gdzie kiedys mieszkali Zydzi, pierwsze w Chinach kino, maly bazar - gdzie kupic mozna m.in. zaby. Potem specarujemy nad zamarznieta rzeka, po ktrej ludzie jezdza samochodami, nowoczesnym centrum. Harbin jest calkiem ladnym miastem, bogatym, ludzie usmiechnieci, szczesliwi.

Rano zegnamy sie z Eddym, idziemy na dworzec - po drodze postanawiamy najesc sie sie przed podroza. Knajpa, mnostwo dan, marcinowe karteczki ze znaczkami - i na co trafiamy? To cos gorszego niz pech - oczywiscie na kurze dupki. W dodatku jeszcze bardziej lykowate i obrzydliwe niz poprzednio...



Chinskie dworce to bardzo skomplikowne miejca - przypominajace niemal lotniska. Mnostwoi poczekalni, kazda dla innej grupy pasazerow, dla innych pociagow... Jedzimy najtanszym pociagiem - podroz zajmie 22 godz., w najtajszej klasie, zwanej twardymi lawkami. Lawki, choc w rzeczywistosci wcale nie takie twarde "skrojone" na miare Chinczykow, male, a o wyciagnieci nog nie mozna nawet pomarzyc, szczegolnie gdy jest sie Iza :) Oczywiscie, jak na Chiny, przystalo pociag jest pelny. Chinczycy ciagle cos jedza, olbrzymie porcje... Rozmawiamy z Chinczykami - Marcin pokazuje kartke, gdzie przepisal nazwe dania z kurzymi dupkami oznaczajac je trupia czaszka, aby juz nigdy na nie nie trafic :) - dowiadujemy sie, ze to nie dupki, ale zaladki. Chinczycy pytaja, ile wynosi minimalna polska placa - wow, bardzo duzo - komentuja.

Rano budzimy sie troche pogiecie, pocierpnieci, ale nie bylo tragicznie. Wysiadamy na olbrzymim dworcu w Pekinie.

- Wsiadlem na malym dworcu w Rudzie Slaskiej, a wysiedlem w Pekinie - smieje sie Marfcin. Coprawda z kilkoma "przesiadkami" - ale naprawde tak mozna :) Koszt biletow - ok. 800 zlotych. Gdybysmy nie zatrzymywali sie po drodze, nie przesiadali, zapewne wyszloby jeszcze taniej... Jestesmy w Pekinie!

Juz prawie polnoc, zaraz nasza hostelowa "kafejka internetowa" zostanie zamknieta.... Jutro jedziemy w strone tybetanskich wiosek... Jak tylko znajdziemy ineternet - napiszemy o Pekinie i Xian - ktore bardzo polubilismy :) Moze nawet uda sie to zrobic jutro rano... Ale tego nie obiecujemy...

czwartek, 15 stycznia 2009

Nie zamarzlismy :)

Jestesmy we Wladywostoku - udalo sie :) przejachalismy cala trase Transsyberyjskiej - nie zamarzlismy i nie zapilismy sie w pociagu (ktory niektore zachodnie przewodniki nazywaja "vodka train")... no i mamy mase "blogowych zaleglosci" - w syberyjskich mrozach paluchy zamarzaly na klawiaturze... ;) Naprawde!

Spimy u Olega z HC - w pieknej, starej, drewnianej jeszcze kamienicy, ktora ma ponad 150 lat. Oleg ma male mieszkanko, studio wlasciwie, ale nie przeszkadza mu to w przyjmowaniu gosci - teraz Oleg poszedl na trening do bractwa rycerskiego - no i zostawil nam komputer do dyspozcyji :)

Ostatnia noc w Moskwie - u naszych HC gospodarzy, Natalii i Dimitria - male przytulne mieszkanko, w wielkim moskiewskim blokowisku - do pozna ogladamy zdjecia - Tasmania, Indie... nasi gospodarze sporo zjezdzili, Natalia uczy sie czeskiego, chce studiowac w Czechach, wieczorem probujemy likieru o wdziecznej nazwie "Che Guevara" - nasi gospodarze otrzymali go od Czechow, ktorych goscili kilka miesiecy temu. Czesi jechali dookola swiata stara Skoda...

Nasz pociag stoi juz na jaroslawskim dworcu w Moskwie, nasze miejsce przy kiblu (jedno z ostatnich) juz czeka. Dla tych, ktorzy nie wiedza jak wyglada ruski pociag (klasa plackartna): w wagonie spi kiladziesiat osob, 2 pietrowe lozka w boksie i naprzeciw - 1 w korytarzu, w kazdym przedziale prowadnica, z ktora watro dobrze trzymac, nigdy nie otwierajace sie okna - co nas akurat cieszy, na koncu wagonu palarnia - tu bedziermy marznac i ogladac lodowe kwiaty na szybach :)

Ja rodila w Sibirii

Jest nas troje - ciekawe, kto jako czwarty bedzie spal z nami w boksie? Wyobrazamy sobie wielkiego Buriata lub co najmniej nie stroniacego od wodki Rosjanina... Jest Nadia spod Krasnojarska - drobniutenka, mila. Wraca od braci, ktorzy pracuja w Moskwie. - Nie podobalo mi sie - przyznaje. - Nie ma jak moja Syberia, jak moj Krasnojarski Kraj. Ja rodila w Sibirii - podkresla z duma. Opowiada o tajdze, o czystych syberyjskich rzekach, o wielkich mrozach... Nadia mowi, zeby nikomu nie ufac, szczegolnie milicjantom, ktorych Rosjanie nazywaja "musor" - a musor to smiec... Rosjanka zaprasza nas kiedys do siebie. - Na pewno wam sie spodoba - podkresla. - A jak ze mna bedziecie, nic wam sie nie stanie. A stac sie ponoc moze, Nadia opowiada o pijackich awanturach, ktore koncza sie riezaniem nozami, o morderstwach. - Na moich oczach mojego brata pocieli nozem - wspomina. - U nas ludzie niespokojne, jak popija roznie bywa...

W drugi dzien Nadia czestuje nas ryba. - Wujek specjlanie do Wolgogradu po rybe jezdzil - zachwala. - Dla ojca wioze, ale poczestuje i was. Ryba jest suszona, trzaba ja wypatroszyc, potem kawalkami odrywac mieso i koniecznie zapijac piwem. Ma mocno slony smak, intensywny zapach surowej ryby. Na drugi dzien Nadia znowu wyciaga rybe. Tym razem ryba pachnie jeszcze mocniej, bardziej "rybio". Juz wypatrosozna, juz mamy zabierac sie za jedzenie, gdy Nadia krzywi sie, wachamy, sprawdzamy, ryba jest zepsuta... Jej zapach roznosi sie po calym wagonie, jadacy z nami Chinczycy wygladaja - co sie dzieje, co tak smierdzi...

W trzeci dzien na stacji, gdzie w wielki mroz wyskakujemy kupic piwo, Nadie zaczepia Mogamet z Dagestanu. - Dawaj, poznakomisja - zaczyna. Przychodzi wieczorem, coraz bardziej klei sie do dziewczyny. Rosjanka narzeka, ze Magomet za bardzi sie przymila, ale do pozniej wychodzi z nim do palarni. - A potem, jak Magomet poszedl przyszedl jeszcze Sasza z czwartego waganu - opowiada rano Nadia. Tak wyglada zycie milosne w Transsybie....

Nadia wysiada dobe wczesniej od nas - my jedziemy 5 dob, ona 4. Tu, w pociagu nikt nie pyta - ile godzin, nawet, ile kilometrow jedziesz -tu pyta sie, ile jedziesz dob... W przewodniku pisze, ze po koleji transsyberyjskiej, kazda nastepna podroz koleja bedzie juz tylko marna przejazdzka... Z Wladywostoku do Moskwy jest ponad 9 tys kilmetrow. 8 dob, 9 stref czasowych. Wzdluz torow stoja male tabliczki, na ktorych napisana jest odleglosc od Moskwy - 1876 km, 2789 km, 5627... Czytamy, jak budowano kolej, zajelo to tylko kilikanascie lat - jednorazowo pracowalo nawet po 90 tys ludzi - glownie zeslancow, zolnierzy. W ciezkim klimacie, w nieprzyjaznej czlowiekowi tajdze, w bagnach, wiecznej zmarzlinie, walczac z wielkim rzekami, skalami...

Nadia nie moze sie doczekac Krasnojarska - Potem piec godzin autobusem przez tajge i juz jestem w domu. Choc szkoda mi sie z wami rozstawac... - wyznaje. - W Kitaj jedziecie... A czy wy tam jakich ruskich spotkacie? - troska sie. 

Bedzie aparthaid

Kitaj to po rosyjsku Chiny - pociag jest pelen Kitajcow, Rosjanie, choc mowia ze to dobrzy ludzie, narzekaja, ze tylu ich pracuje w Rosji. Nasz pociag jedzie docelowo do Czity, skad juz tylko rzut beretem do chinskiej granicy, wiec nasz wagon pelen jest skosnookich. Mili, spokojni, w lodowatej palarni trzymaja worki z miesem, jajkami. Milicjant z milym usmiechem podchodzi do nas, pyta, czy nie mamy skarg... Dziwne pytanie- nie, nie mamy. Potem widzimy jak nasi rosysjcy wspolpasazerowie wypelniaja jakies kartki, dopytujemy o co chodzi - zadanie, aby kitajcy jezdzili w osobnych wagonach - tlumacza nam. A wiec szykuje sie w Rosji apartheid...

Na miejsce Nadii wsiada mloda Chinka. Rozmawiamy z Kitajcami, pytamy o slowka, o ceny w Chinach. Ciekawe, czy wiedza, o czym mysla Rosjanie...

Wysiadamy na wiekszych stacjach - kupujemy piwo, zupki chinskie, czasem u babuszek kartofle, pierogi. Zimno, choc cieplej niz sie spodziewalismy. W Krasnojarsku jest tylko -7 - w tym samym czasie dostajemy smsa z Polski - u nas -30... Ucieklismy przed mrozami na Syberie. Ale nocami bywa zimno, patrzymy przez okno na malutenkie wioski, na drewniane chalupinki, z kominow idzie dym, w okanch pali sie swiatlo. Jak zyja ludzie, tysiace kilometrow od tego, co nazywamy cywilizacja? Jak widza swiat - musi byc dla nich wielkimi, bezludnymi przestrzeniami... O tym, ze gdzies tam istnieje inny swiat przypominaja im chyba tylko przejezdzajace przez ich wioski pociagi... I biel - biale przestrzenie, biale, brzozy, biale zamarzniete cedry, biale skute lodem potezne syberyskie rzeki. Tylko te domki kolorowe - niebieskie, zielone, z pieknie rzezbionymi okiennicami...

Nie ma jak ojciec Adam (pozdrawiamy i dziekujemy za "pomoc")

Ulan-Ude, juz ciemno, bardzo zimno. Jest z -30, ciezko oddychac, grabieja nam rece, zamarzaja stopy. Odszczekujemy wszystko co mowilismy po drodze - ze tu wcale nie tak zimno... Idziemy do Domu Polskiego, w ktorym ma miescic sie schronisko - tak pisze w przewodniku, tak informuje strona internetowa polskiej wspolnoty "Nadzieja" w Ulan-Ude (i tak zapewnia Agnieszka, ktora spedzila tam kilka dni wiele lat temu). Otwiera nam mloda Polka. - Nie ma tu zadnego schroniska, teraz ja tu mieszkam - mowi. Przyjechala tu kilka miesiecy temu uczyc polskiego. Zastanawia sie, co z nami robic, po chwili zaprasza nas na herbate. Mieszkanie jest wielkie, odnowione, niestety nie mozemy skorzystac z internetu, a tym bardziej tu przenocowac. Dziewczyna nie wie za bardzo co robic, dzwoni do jakiejs pani prezes, ktora tez chyba nie ma pomyslu, do jakiegos ksiedza. Zapewnia, ze jest jeszcze ojciec Adam, ktory ponoc ma jakies miejsca noclegowe. Dlugo nie moze sie dodzwonic, w koncu ojciec Adam odbiera. Nic z tego - Jest juz za pozno - tlumaczy ksiadz. Szkoda... Moze gdyby pociag jechal szybciej, choc nie wiadomo - bo moze doba (taka, w ktorej przemarznieci ludzie, ktorzy przyjechali kilka tysiecy kilometrow prosza chocby o miejsce na podlodze) ojca Adama dzieli sie na za pozno i za wczesnie?

Nie mamy juz za bardzo czego szukac w polskim domu, jednyne co nam moga poradzic Polacy to hotel w centrum miasta, gdzie doba kosztuje 15 euro. Wychodzimy na mroz, znow uczymy sie na nowo oddychac w zimnie, jedziemy do hotelu. W tramwaju starszy Buriat zagaduje nas, pyta, gdzie idziemy, prowadzi pod sam hotel. Mowi - A Jaruzelskiego juz zamkneli? Ponoc chca zamknac, pierwsze on ich scigal, a teraz oni jego - smieje sie.

"Zloty kolos" jest nie tylko koszmarnie drogi ale i dosc oblesny, etazowa sledzi kazdy krok, w pokoju duszno, gdy otworzyc okno bucha mroz, pokoj zachodzi biala para, jak wtedy, gdy otworzy sie lodowke. Na korytarzu rozowa farba olejna, za pryszanic trzeba dodatkowo zaplacac ok. euro (nie kapiemy sie). Przyrzeczenie na dzis - nie prosmy juz o pomoc polskich ksiezy.... Wspominamy naszych moskiewskich gospodarzy, ktorzy nam, obcym ludziom dali klucz do mieszkania...

Ranek w Ulan-Ude - bardzo zimno, ludzie w futrzanych czapach, walonkach, szerokie pokryte lodem i sniegiem ulice, rozklekotane, ogory-autobusy, para ktora idzie z ust wydaje sie byc mleczno-biala. Mamy syberyska zime. Na dworcu rozmwiamy z milicjantami - smieja sie - a w Polsce gazu juz nie macie? Kurek zakrecony! Buriaci zalamuja rece, gdy dowiaduja sie, ile placilismy za hotel - trzeba bylo na dworzec przyjsc sie przespac - smieja sie. - Pewnie, ze pozwolilibysmy. 

Bajkal...

Bierzemy marszrutke do najblizszej miejscowosci nad Bajkalem - Mysowej. Po to tu wysiedlismy - zobaczyc Bajkal, najstarsze i najglebsze jezioro swiata. Widzielismy go wczesniej z pociagu - tory czasami biegna samym brzegiem - jeszcze nie zamarzniety, niebieski, otoczony bialymi gorami, tam gdzie woda przy brzegu zamarznieta - lod tworzy najdziwniejsze formy... Nie moglismy oderwac sie od okna. Robilismy zdjecia z wagonu kupe (gdzie w cenie zapewnione jest czyste okno ;)) Wiec jedziemy nad Bajkal - kierowca po zamarznietej drodze jedzie setka - ale prowadzi pewnie, jedziemy przez tajge, mijamy wioski. W koncu Mysowa. Przysnelismy - zapominam rekawiczek - Buriat wola - Towarzyszko, zapomnieliscie, to wasze!

Jest o wiele cieplej - tez mroz, ale w porownaniu z Ulan-Ude - upal! Nasze "temperaturowe" wymagania spadaja z dnia na dzien - juz - 10 cieszy nas, a zero - to marzenie. Swieci slonce - Mysowaja to miasto (miejscowi bardzo obrazaja sie, gdy powiemu dierewnia) - ale staja tu drewniane, kolorowe syberyskie domy, kilka ulic, malenkie sklepiki, i najwazniejszy budynek w miescie - stacja kolejowa, tez drewniana, malowana na niebiesko. Pytamy pierwszego czlowieka - gdzie Bajkal? Gdzie mozna sie tanio napic herbaty? Gdzie mozemy znalezc tani nocleg? Mezczyzna dzowni do znajomej - Idzicie do zoltego budynku - pokazuje. - Tam znajdziecie bar, taniej tam niz w hotelu. W barze tanio nie jest, ale... mozna placic za godziny, wiec zamiast calej doby placimy za kilka godzin - i spanie z glowy. W dodatku pani z baru policzy nam za dwie, a nie trzy osoby... 

Kupujemy bilety do Wladywostoku i od razu nad Bajkal - spacerujemy po zamarznietym przy brzegu jeziorze. Cudo. Lodowe kry, niebieska woda... Warto bylo. 

Spimy w chlodnym, ale calkiem milym pokoiku. Rano spacerujemy po Mysowej, "podgladamy" budzaca sie ze snu wioske (miasto!) - ludzie w futrach, kupuja chleb, buriaci w wielkich czapach sprzedaja ryby, jezdza samochody - stare kamazy wioza zaopatrzenie, dzieci ida do szkoly, starsza pani karmi grubego, puchatego kota. Na dworcu spotykamy Wolodie, ktorego wczoraj widzielismy w Ulan-Ude. Wolodia to tramp - jezdzi po Rosji elektriczkami, pokazuje zdjecia w Kamczatki, ze stepow poludnia Syberii.

I znowu w pociagu...

Przed nami 4 doby do Wladywostoku - tym razem zamiast miejsca przy kiblu - miejsce kolo prowodnicy. W boksie z nami jedzie Maksim - kirgiski inzynier, pracujacy w Rosji. Opowiada o Kirgizji - o polowaniach z sokolami, koniach, szczytach Tien-Szanu, czystych jeziorach... Tyle jest na swiecie miejsc do zobaczenia... chyba zycia nie starczy... Kirgiz czesto pyta - Kak oddyhajecie, towarisi? 

Oj, odpoczywamy, choc czasem tego odpoczynku mamy dosc... W kolej czlowiek moze robic to wszytsko na co nie ma normlanie czasu. Mozna bezkarnie i bezwstydnie spac pol dnia, mozna lezec i gapic sie w okno, czytac, sluchac muzyki, po prostu nic nie robic. Nic sie nie musi, nic nie trzeba, nikt sie nie spieszy... Budzimy sie rano, co dzien sloneczna pogoda, snieg blyszczy w sloncu, wioski, niekonczace sie przetrzenie miedzy nimi, tajga, gory, zamarzniete rzeki. Czasem jedziemy wiele kilometrow, wkolo nic i nagle pojawiaja sie slady - kto tedy szedl, dokad? 

Nasz GPS pokazuje ze jestesmy nawet 1000 m n.p.m. - jedziemy wzdluz mongolskiej granicy - stacje coraz rzadziej, na dworze musi byc bardzo zimno - zastanawiamy sie - a jakby nas wyrzucili na tym pustkowiu, w ten mroz z pociagu... 

Mija godzina za godzina, dzien za dniem, kilometr za kilometrem... W Czicie wsiada "imprezowe" towarzystwo, ostatnia noc w pociagu - na poczatek zapraszaja Marcina. - Napij sie, pokazemy ci jak sie pije w Rosji, Marcin bez zmruzenia oka wypija szklanke stwierdzaja - Ty nie jestes Polakiem... Musisz byc Ukraincem. Tak. Ukrainskim szpiegiem. Na pewno. - A noze mieli do kolan - opowiada potem Marcin. - Ale do koland odkad? - dopytujemy Marcina. - Jak dokad? Od dupy! - denerwuje sie nasz kolega. A co robimy? Podrozujemy. A po co? A dlaczego w zimie? A to niemozliwe, w dodatku w zimie, jakis musicie miec cel. 

Impreza w pociagu na calego, "algasze" (biedacy, z tymi algaszami musicie sie meczyc tyle dni, w takim pociagu, co z tego za przyjemnosc - wspolczuje nam mloda Rosjanka) "poluja" na kobiety - jakie z nas kraswawice, przychodza co chwila do naszego boksu, nie chca sie odczepic. Marcin spi - dzis zly, ostatnia noc w pociagu, a na stacji nie bylo piwa... Jak biedyczyna zasnie?

Na koncu swiata

Wladywostok - cieplej, choc palce tez grabieja, choc oddech zamarza, w porownaniu z Ulan-Ude - cieplutko. Trzeba znalezc miejsce do spania - idziemy na internet - pierwsza osoba z HC - dzis ma urodziny, druga proba - jest, mamy nocleg, Oleg chetnie nas przenocuje, nie jest ani za wczesnie ani za pozno ;)

Morze Japonskie zamarzniete, w malych przereblach lowia ryby. - Nie biora - skarzy sie jeden z mezczyzn - Dzis cieplo - dodaje. - Przez ostatnie dwa dni tak wialo, ze nie dalo sie na ulice wyjsc. Spacerujemy po morzu. Po plazy idzie kobieta w stroju kapielowym, nurkuje w przerebli - obserwujemy kapiele klubo morsow, od tego widoku robi sie nam zimno. Spacerujemy po miescie, Siergiej pokazuje nam niedrogie miejsce do zjedzenia, siada z nami, opowiada o swoich podrozach - jako mechanik na okretach zwiedzil prawie caly swiat. Najbardziej podbala mu sie Brazylia - opowiada o szczesliwych, wiecznie usmiechnietych ludziach. Idziemy do portu, ogladamy okrety wojenne. Wieczorem przyjezdza po nas Oleg. Jedziemy do jego mieszkanka. Oleg zwiedzil pol Azji, pokazuje nam na mapie najciekawsze jego zdaniem miejsca w Chinach, opiowiada, jak latwo jezdzi sie po Kraju Srodka autostopem. W jego malym mieszkanku kiedys spalo az 10 osob - smieje sie - pomiescili sie :) Oleg jest w bractwie rycerskim, uczy sie esperanto, duzo podrozuje. Czestuje nas chrupkami z morskiej trawy.

I wlasnie pora wracac do Olega :)  

niedziela, 4 stycznia 2009

Moskwa, Moskwa....

Moskwa, 7 dzien

Mieszkamy niedaleko centrum, w starej kamienicy, wcisnietej w nowoczesne budynki. Klimatyczne, stare mieszkanie, jak z ksiazek Bulhakowa. Nasi gospodarze - Zenia, dopiero co wrocil z Indii, Antol - rok temu, w zimie objechal Polske stopem, Anna, 3 koty i pies. Na scianach mapy, zdjecia, plakaty, tysiace ksiazek.

Co najbardziej lubimy w Moskwie?

- metro!!!
w metro jest cieplo - po w 2,3 godzinach chodzenia po miescie, zawsze w koncu zmierzamy do stacji oznaczonej "m", metro jest tez niezwykle, stacje mozna by zwiedzac godzinami, kazda inna - stacje palace, stacje pominiki, witraze, mozaiki, marmury, olbrzymie zyrandole, moskwskie metro przewozi ponoc az 9 mln osob dziennie i jest to swiatowym rekordem.
Dzis slyszymy krzyk, wrzask - starszy czlowiek wepchnal mlodego chlopaka na tory, w ostatniej chwili wyciagneli go koledzy, zbiegowisko, policja
- kiosk przy Arbacie!!!
kupilismy tam papierosy - po kilkudziesieciu minutach zorientowalismy sie, ze pani zamiast z 1000 rubli wydala nam reszte jak ze 100 (1 euro - ok. 40 rub). Wracamy, choc pewnie nie ma to sensu, jestemy kupe kasy w plecy. Pani do razu nas poznaje - oddaje pieniadze, mowi, ze tak szybko odeszlismy, ze nie zdazyla za nami pobiec
- i wszystko to, co turysta w Moskwie zobaczyc powinien
Plac Czerwony, lsniace zlotem kopuly cerkwi, szerokie ulice, kolorowe kamienice, zamarznieta rzeke Moskwe, zolnierzy w futrzanych czapkach...

Czego nie lubimy?

- oczywiscie cen
nasz gospodarz, gdy powiedzielismy ze szukalismy jakiegos taniego miejsca do zjedzenia wybuchnal smiechem - I co, znalezliscie?
Oczywiscie, ze nie...

piątek, 2 stycznia 2009

Moskwa, 5 dzien, 1440 km

No i jestesmy w Moskwie... przez nastepne 5 dni (Iza: O, Boze)
Siedzimy w pokoju pelnym zdjec i map u naszych gospodarzy z HC w starej kamienicy, ktorej oczywiscie dlugo szukalismy (wlasnie Marcin wylal z wrazenia herbate).

To dopiero 5 dzien, a nam wydaje sie, ze jedziemy juz kilka miesiecy.

Nasze noworoczne postanowienia:
- nie klocimy sie czesciej niz 3 razy dziennie
- nie narzekamy na wiecej niz 10 rzeczy dziennie (oprocz tego, ze mamy za ciezkie plecaki i ze jest nam zimno - na to poki co mozemy narzekac do woli)
- objezdzamy swiat!!!!

Po kolei:
dlugo nie moglismy sie rozstac z Polska, w pizzerii tuz przy granicy w Medyce spedzilismy 3 godziny - Marcin usilowal dodzownic sie do banku, aby odblokowac konto, nic z tego, trudno, zrobimy to pozniej (i bedzie to pierwszy dzien nowego zycia).
Wcisnieci w mrowki przekroczylismy granice w Medyce - To studenci, puszczac ich - popychali nas ludzie. Potem Lwow, szukanie noclegu - trafilismy do hotelu, do ktorego pewnie nigdy nie zagladnelibysmy - wielkie krysztalowe lampy, lustra, full wypas - cena jak na taki standard - niska, jak na nasze mozliwosci - hm.... no dobra, pierwsza noc, od jutra oszczadzamy. Wiec spimy w wielkim pokoju ze zlotymi zaslonami w centrum miasta. Zwiedzamy Lwow, na ulicach ludzie sprzedaja choinki, ozdoby - niedlugo swieta, wiec bedziemy 2 razy swietowac... Jedziemy do Kijowa, zwiedzamy, zwiedzamy, Lawra, Majdan, stare miasto, ciezkie plecaki, szukamy miejsca na nocleg - babuszki na dworcu chca 100 dolarow, zimno, w hotelach obledne ceny, znowu zwiedzamy, coraz bardziej przymusowo, klocimy sie, szukamy spania... Klniemy na sliski bruk, plecaki coraz ciezsze... co nam pozostalo - stacja kolejowa, calonocny przejazd pociagiem - bedziemy miec gdzie spac. Jest pociag do Moskwy - musimy upewnic sie, czy na granicy nie pojawimy sie zbyt wczesnie - nasza wiza jest wazna od polnocy 1.01. Jest Sylwester, wszystko zamkniete, udaje nam sie kupic wodke - bedziemy swietowac. Pociag pusty, tylko kilka osob. O polnocy pracownicy otwieraja szampana, zyczenia. I rano Moskwa - idziemy prosto na Plac Czerwony, niemozliwe zatloczony, pada snieg, najtanszym miejscem na wypicie herbaty w centrum Moskwy okazuje sie McDonalds - no tak, Moskwa nie jest tanim miejscem - a centrum jest koszmarnie drogie. Nasi gospodarze z Hospitality Club (www.hospitalityclub.org) nie odpowiadaja, nie mozemy sie nigdzie dodzownic, robi sie ciemno, zamiast szukac noclegu robimy zdjecia oswietlonego centrum, gigantycznych choinek, na kazdym placu Moskwy... Mili panowie ochroniarze laduja nam komorki, szukamy hostelu - trafiamy do Godzilli (Artur z Wadi - dzieki za blyskawiczna odpowiedz) - drogo (12 euro za dormitorium)... no dobra, ostatnia noc za ta cene... Na drugi dzien probujemy kupic bilety na Transsyberyjska - najblizsze wolne miejsca na 6go... Na szczescie udaje nam dodzwonic do Anny z HC - mamy gdzie spac!
Dzis jest slonecznie, choc mrozno, spacerujemy (Iza: gonimy Marcina) po miescie, dzis bez plecakow.
Przed nami jeszcze 4 dni w Moskwie :) Tak naprawde cieszymy sie :)

SZCZESLIWEGO NOWEGO ROKU!!!!