czwartek, 15 listopada 2012

Alanya - Kyzkale

Alanya – Annamur – Kyzkale


Zaczynamy od trzęsienia ziemi a potem będzie jedzie lepiej...




Twierdza

Sesja w Kyzkale
 Dziś wyjeżdżamy – tyle razy wizualizowaliśmy ten moment – stoimy na wylotówce… Alanya – pół roku – ukochana i przeklęta, wymarzona i taka, której ma się dość, – praca w turystyce – ze swoimi urokami i problemami, ciężka, czasem niewdzięczna, ale jedyna w swoim rodzaju… Przez kilka miesięcy jeździliśmy tą drogą, wyjeżdżali o wschodzie słońca, wracali nieraz późną nocą… Autobusami, z turystami, wszystko zaplanowane do minuty… teraz łapiemy tu stopa – też nie pierwszy raz, bo każdą wolną chwilę, gdy mieliśmy dość siły, wykorzystywaliśmy – więc jeździliśmy wiele razy „w tamtą stronę” – choć, z braku czasu nigdy dalej niż do Anamuru *ok. 100 km od Alanyi* – i wiecznie pokusa, myśl – chcemy dalej… I wreszcie możemy, skończył się sezon, skończyła się praca – jedziemy dalej, jedziemy na Wschód. I mamy to cudowne uczucie wolności – nie wiemy, gdzie dziś dojedzimy, gdzie będziemy spać, co zobaczymy… Cały świat nalezy do nas... Więc stoimy na wylotówce, tuż pod naszym mieszkaniem przed ostatnie miesiące… Turcja to raj dla autostopowiczów – jest nas trójka, mamy spore bagaże *odsyłanie rzeczy do Polski jakoś niewiele pomogło… co my mamy w tych plecakach… I może gdzies indziej na świecie stalibyśmy godzinami – ale nie w tym kraju… Turcy zawsze się zatrzymują, lubią autostopowiczów, podwiozą, pomogą, a jednocześnie niektórzy nasi Tureccy współpracownicy, gdy mówimy, ze wybieramy się stopem na Wschód pukają się w czoło…


Twierdza w Anamurze

I za kilka minut jest – sportowy, nowoczesny Mercedes, pakujemy plecaki, wsiadamy. Kierowca jedzie aż do Gaziantepu – dobre kilkaset kilometrów, więc zrobilibyśmy dziś gigantyczny dystans – ale przecież chcemy zwiedzać po drodze, nie odpuścimy twierdzy w Anamurze, ani zamku-wyspy Kyzkale. Więc umawiamy się do Anamuru, za chwilę – nowy pomysł – Turek pojedzie z nami do Anamuru, razem pozwiedzamy, a potem pojedziemy do Kyzkale i tam zostaniemy, on pojedzie dalej… Lepiej być nie może…

I nasza super-udany wymarzony, stop staje się stopem najbardziej przerażającym… Jak u Hitchcocka – zaczyna się do trzęsienia ziemi – co będzie dalej... Sposób jazdy tureckich kierowców dawno przestał nas przerażać, napatrzyliśmy się już z pilotki… Więc jak my, codziennie pokonujący kilkaset kilometrów, jesteśmy bladzi i przerażeni – to jazda jest naprawdę ostra…

Wiekopomna chwila... Wyjeżdżamy...

Droga z Alanyi na wschód, chyba jedna z najpiękniejszych, to też droga dla ludzi o wyjątkowo mocnych nerwach – wąska, wymagająca wielkiej ostrożności, wije się kilkaset kilometrów, serpentyny, ostre zakręty, nad samiutkim morzem, zwykle samym brzegiem, kilkadziesiąt, więcej nieraz metrów nad wodą – widoki wspaniałe, zapierające dech w piersiach, ale my patrzymy bladzi, czekając kiedy i jak polecimy w dół, z którego zakrętu wypadniemy , jak to będzie wyglądać, co będziemy czuć… – nasz kierowca, młody chłopak, dorwał super szybki samochód szefa, na przednim siedzeniu Dabrowska, kierowca patrzy w jej oczy i ile może popisuje się. Widać, że nie do końca panuje nad samochodem, nawet się nie stara – przy 160 km/h wchodzi w zakręty, żywo gestykulując puszcza kierownicę, czujemy się jak w rollercasterze – ale im jesteśmy przerażeni tym bardziej go to bawi – chęć popisania bywa widocznie silniejsza niż instynkt samozachowawczy... Im częściej biedna, siedząca z przodu Dabrowska mówi – jedź wolniej, tym mocniej chłopak naciska na gaz… Na pewno nas pozabija… W pierwszy dzień podróży. Kurcze… Chcieliśmy jeszcze zobaczyć Kaukaz…

Z naszym kierowcą...

Jedną ma to wszystko zaletę – dystans pokonujemy w tempie błyskawicznym – chwila i już Anamur – wspaniałą twierdza Krzyżowców, potem chwila – i Kyzkale – planowaliśmy ta trasę na 2 dni… A jeszcze zdążymy się dziś wykąpać w przeczystej wodzie… Jeszcze załapiemy się na zachód słońca nad Panieńska Twierdzą… Jak dojedziemy…

Anamur – średniowieczna, olbrzymia twierdza Krzyżowców, świetnie zachowana, z wszystkimi wieżami obronnymi, z potężnymi murami… na półwyspie wcinającym się ostro w morze, szkoda, ze tak rzadko odwiedzana przez turystów. Choć ma to zalety – jesteśmy tu sami. Można by błądzić po zamczysku godzinami, wpatrywać się z murów w przeczyste morze – ale jedziemy dalej….

Kyzkale to miejsce-bajka, kilkaset metrów do brzegu na wysepce stoi wielka twierdza, wygląda jakby wyrastała z morza. Właściwie twierdze są dwie – jedna na brzegu, druga na wyspie. Kiedyś łączył je most, dziś jego pozostałości mogą oglądać nurkowie. Mała, turystyczna miejscowość, niewielu cudzoziemców, nie ma wielkich hoteli jak w Alanyi, więc leniwa, wakacyjna atmosfera końca sezonu, nie czuć potężnego turystycznego przemysłu… Jeśli komuś Turcja kojarzy się w wielkimi, zatłoczonymi kurortami jest w potężnym błędzie – wystarczy wyjechać kilkanaście kilometrów poza Riwierę Turecką i zamiast wielkich resortów mamy dziki plaże, przytulne hoteliki i cuda takie jak Kyzkale… A dla nas, zmęczonych turystyczna atmosferę – raj.


Pierwsza noc pod namiotem

Zamek Kyzkale średniowieczny, ale już w czasach antycznych istniało tu spore miasto, po którym całkim dużo zostało. Kyz to po turecku panna, dziewczyna – i jest legenda, że zamek wzniósł ojciec dla córki, której przepowiedziano śmierć od ukąszenie węża. W twierdzy otoczonej morzem nic grozić jej nie mogło, ale przepowiednia spełnić się musiała – wąż dostał się na wyspę w koszu z żywnością…

Znajdujemy miejsce na namiot – w cytrynowym sadzie, brzmi romantycznie, ale trochę twardo, za dużo kamieni, trudno… za to – namiot, kupiony całkiem niedawno w supermarkecie zdaje jak na razie egzamin. Wieczorem siedzimy na plaży, patrzymy na oświetlone twierdzę.

Kyzkale

Drugi dzień – wakacje, postanawiamy zostać dłużej – w końcu tak szybko tu dojechaliśmy… Kąpiemy się, zwiedzamy twierdzę, pobliskie ruiny – Turcja ciągle zaskakuje – ile byśmy tu nie byli, nie pracowali, nie zwiedzali zawsze ten kraj potrafi zszokować – okolica pełna pozostałości antycznych miast, wszędzie, na każdym kroku… I tu także… I zaskakuje Turcja zawsze gościnnością – Marcin idzie sobie ulicą, zatrzymuje się motor – gdzie Cię podrzucić, a to jeszcze powożę Cię po ruinach… I nikt nas nie zaczepie, nie namawia, nie ciągnie do sklepów… Ale nam tu dobrze…


Wow wow

Do Kyzkale chcemy płynąc wpław, ale nie damy rady z aparatami, dokumentami – więc Dąbrowska popłynie łódką, a my wpław. Nie jest jakoś daleko – z tym, że pojawiają się spore fale – no i ja fal się boję – przy bojkach postanawiam wracać. Marcin zły, wraca ze mną, podejmuję drugą próbę – nie ma szans – mogę płynąć kilometry, pod warunkiem, że nie ma paskudnych fal. Marcin płynie, a ja zostaję na brzegu. Ładnie, nie mam pieniędzy, ciuchów nawet… idę na przystań, skąd pływa łódka – to już nie Riwiera, średnio wypada spacerować po mieście w stroju kąpielowym – więc niemal goła, niestety nie wesołą idę do łódki – pusta, wypłynie, kiedy zbiorą się turyści… Pytam, czy mnie podrzucą, że nie mam pieniędzy, mętnie tłumaczę jak i dlaczego… Chłopaki śmieją się, odpalają silnik i wiozą mnie jak Vipa na wysepkę. Nie chcą nic za przejazd. Zwiedzamy zamek – do środka też robi wrażenie, Dąbrowska nagrywa po kryjomu naszą wielką kłótnię pt. – Jak nie umiesz pływać, nie wybieraj się, a ty dlaczego chciałeś mnie zostawić na środku morza – potem już w Polsce będziemy płakać ze śmiechu, ale na razie jestem strasznie obrażona na fale. Potem kąpiemy się w przeczystej wodzie, u stóp murów obronnych.


Kyzkale od środka

Przenosimy na noc namiot – trawiasta polanka, na niej mnóstwo pozostałości kolumn, marmurowe kamienie, jeszcze z rzeźbami, żłobieniami. Robi się ciemno, idziemy na dziką plażę, za twierdze, siedzimy na miejscu dawnych świątyń, domów może… Siedzimy na marmurowych kolumnach, z widokiem na twierdzę, spacerujemy po pozostałościach antycznego miasta… Całkiem przyzwoicie zachowanego, księżyc w pełni, no, robi się atmosfera… Znowu Turcja zaskakuje – takiego miejsca nie spodziewaliśmy się… Nic naszej Alanyi nie ujmując – tu dopiero jest genialnie… Jutro jedziemy dalej na Wschód...


I jeszcze raz,,,